niedziela, 18 grudnia 2011


Trzeba się dziwić
Václav Havel

Żyjemy w pierwszej cywilizacji ateistycznej, która utraciła związek z nieskończonością i wiecznością

Znam co prawda wiele poważniejszych problemów związanych z ludzkimi siedzibami na tej planecie - poczynając od nędznych slumsów otaczających azjatyckie czy południowoamerykańskie miasta molochy aż po osady dotknięte trzęsieniami ziemi czy zalane przez powodzie - ale niech mi będzie wolno zacząć od trochę osobistej nuty. 

Kiedy przed wielu laty jechałem samochodem z Pragi do naszego wiejskiego domku na wschodzie Czech, to droga z centrum miasta do tablicy oznaczającej jego koniec trwała około piętnastu minut. Potem zaczynały się łąki, lasy, pola i wioski. Dziś tą samą drogą wyjeżdżam z Pragi dobre czterdzieści minut i wciąż nie potrafię się zorientować, czy już opuściłem miasto, czy nie. To, co jeszcze do niedawna było wyraźnie określonym miastem, dziś traci swoje granice, a wraz z nimi także swoją tożsamość. Jest otoczone ogromnym wieńcem czegoś, czego nie potrafię nazwać. Nie jest to bowiem miasto - przynajmniej w moim rozumieniu tego słowa - nie jest to też przedmieście i już zupełnie nie jest wioska.

Miasta zalewające krajobraz

To "coś" nie ma ani ulic, ani placów, są tam natomiast przypadkowo rozrzucone ogromne parterowe magazyny, są parki przemysłowe pozbawione przemysłu, supermarkety i hipermarkety, salony samochodowe i meblowe, stacje benzynowe, zakłady gastronomiczne, ogromne parkingi, samotne wysokie domy z biurami do wynajęcia, różnego rodzaju składy, a między nimi grupki jakichś domków, które stoją co prawda blisko siebie, ale mimo to wyglądają na straszliwie samotne. Najbardziej zaś mi przeszkadza, że wszystko to otaczają wielkie połacie ziemi, które nie są niczym: ani łąką, ani polem, ani lasem czy puszczą, ani jakimś sensownym miejscem ludzkiego osiedlenia. Od czasu do czasu w tej trudnej do opisania przestrzeni można dostrzec jakiś piękny czy oryginalny pod względem architektonicznym dom, ale wygląda on tu jak kołek w płocie: nie jest umieszczony w żadnym kontekście, w żadnej harmonii czy dialogu i po prostu tylko sterczy.

Ktoś nieustająco pozwala na to, aby nasze miasta w niekontrolowany sposób niszczyły krajobraz, przyrodę, tradycyjne ścieżki, aleje, wioski, młyny, kręte strumyki czy potoki, żeby zamiast tego wszystkiego budowano jakąś gigantyczną aglomerację, która sprawia, że życie staje się anonimowe, zrywa sieci naturalnych więzi społecznych i swym internacjonalistycznym uniformizmem atakuje wszelką wyjątkowość, tożsamość czy różnorodność. A jeśli nawet ktoś usiłuje nawiązać do czegoś miejscowego czy oryginalnego, to i tak wygląda to podejrzanie, bo można natychmiast rozpoznać, że chodzi o zwykłą podróbkę stworzoną w oczywistym celu. Powstaje nowy typ już wcześniej opisanego zjawiska: bezbrzeżna wspólnota konsumpcji rodzi nowy typ samotności.

Pycha ateistycznej cywilizacji

Z czego się rodzi i dlaczego coraz bardziej upowszechnia się ten fatalny stan rzeczy? Jak to w ogóle możliwe, że człowiek tak nierozumnie obchodzi się nie tylko z otaczającą go przyrodą, ale też z samą planetą, którą przyszło mu zamieszkiwać? Wiemy, że zachowujemy się jak samobójcy, a mimo to nadal tak postępujemy. Jak to jest możliwe?

Żyjemy w pierwszej naprawdę globalnej cywilizacji. To znaczy, że cokolwiek się gdzieś zrodzi, może bardzo szybko i łatwo opanować cały świat.

Żyjemy też jednak również w pierwszej cywilizacji ateistycznej, czyli w cywilizacji, która utraciła związek z nieskończonością i wiecznością. Dlatego przeważa w niej zawsze korzyść krótkotrwała nad długotrwałą. Ważne jest, czy jakaś inwestycja zwróci się w ciągu dziesięciu albo piętnastu lat, a mniej ważne, jak wpłynie na życie naszych potomków za lat sto.

Najniebezpieczniejszym rysem tej globalnej, ateistycznej cywilizacji jest jednak jej pycha. Pycha kogoś, kogo sama logika jego bogactwa prowadzi do tego, żeby przestał szanować dzieła natury i naszych przodków, żeby je przestał poważać dla samej swej zasady, a miał dla nich respekt najwyżej jako dla dalszych możliwych źródeł zysku.

No oczywiście, dlaczego deweloper miałby się męczyć, budując piętrowy magazyn, z czym są tylko same kłopoty, skoro może mieć ziemi, ile zapragnie i zbudować na niej tyle parterowych magazynów, ile tylko mu się podoba? Dlaczego miałby się zastanawiać, czy jego obiekt pasuje do otoczenia, skoro prowadzi tędy najkrótsza droga i można przy niej zbudować wielki parking? Co to dla niego za problem, że pomiędzy jego obiektem a sąsiednimi rozpościera się stepowa pustka? Czemu miałby się martwić, że z samolotu miasto coraz bardziej wygląda jak rozrastająca się na wszystkie strony tkanka rakowa (do czego on też się skutecznie przyczynia)? Dlaczego miałby się przejmować kilkudziesięcioma hektarami, które odkrawa z ziemi rolnej będącej dla wielu ludzi wciąż jeszcze przynajmniej naturalnym elementem rodzimego krajobrazu?

Czuję, że kryje się za tym wszystkim nie tylko globalnie rozpowszechniająca się krótkowzroczność, ale także nadęta pewność siebie tej cywilizacji, u której podstaw leży pełne pychy przekonanie, że wszystko już wiemy, a tego, czego nie wiemy, wkrótce się dowiemy, bo przecież wiadomo, jak to zrobić. Jesteśmy przekonani, że ta nasza rzekoma wszechwiedza, wzrastająca wraz z zawrotnym rozwojem nauki i techniki oraz w ogóle racjonalnego poznania, uprawnia nas do służenia czemukolwiek, co po prostu przynosi namacalną, wymierną korzyść. Co prowadzi do wzrostu, do wzrostu wzrostu i wzrostu wzrostu wzrostu, w tym także do wzrostu aglomeracji.

A respekt dla tajemnicy?

Wraz z kultem wymiernego zysku, oczywistego postępu i namacalnych korzyści znika jednak respekt dla tajemnicy. A wraz z nim także pokorny szacunek do tego wszystkiego, czego nigdy nie zmierzymy i nie poznamy. Znikają też bolesne pytania odnoszące się do nieskończoności i wieczności - tych do niedawna najważniejszych horyzontów naszych poczynań.

Zupełnie zapomnieliśmy o tym, co wiedziały wszystkie poprzednie cywilizacje: że nic nie jest oczywiste.

Myślę, że niedawny kryzys finansowy i ekonomiczny był bardzo ważnym i w swej istocie niezwykle wychowawczym znakiem dla współczesnego świata.

Większość ekonomistów bezpośrednio czy pośrednio wierzyła w to, że świat i działania ludzi są całkiem zrozumiałe, naukowo opisane, więc w sumie przewidywalne. Gospodarka rynkowa i wszelkie jej ramy prawne opierały się na tym, że wiemy, kim jest człowiek i jakie ma cele, jaka jest logika zachowań banków i firm, jak postępuje wspólnota akcjonariuszy i czego można oczekiwać od takiego czy innego podmiotu lub zespołu.

Tymczasem nagle okazało się, że wszystko jest inaczej: irracjonalizm szczerzył do nas zęby ze wszystkich tabel giełdowych czy ekranów i nawet bardzo fundamentalistyczni ekonomiści, którzy - niczym posiadacze prawd objawionych - byli święcie przekonani, że niewidzialna ręka rynku wie, co robi, nagle musieli przyznać, że nie mogą się nadziwić poczynaniom tej ręki.

Mam nadzieję i wierzę w to, że elity dzisiejszego świata zrozumieją, co ten sygnał oznacza.

Właściwie nie ma w tym niczego szczególnego, czego uważny i wrażliwy człowiek od dawna by nie wiedział. Jest to ostrzeżenie przed wygórowanymi ambicjami i pychą współczesnej cywilizacji. Ludzkie zachowanie nie jest całkiem zrozumiałe, jak sądzi wielu twórców teorii ekonomicznych czy innych koncepcji. A jeszcze mniej przewidywalne są poczynania firm, instytucji, czy całych imperiów gospodarczych. Oczywiście po tym kryzysie pojawi się tysiące teoretyków, którzy doskonale opiszą, jak i dlaczego to się stało oraz w jaki sposób w przyszłości temu zapobiegać. Nie będzie to jednak oznaczało zrozumienia sygnału, jakim był dla nas kryzys, a raczej przeciwnie - będzie to tylko kolejny przykład owej pychy człowieka, o jakiej tu mówię.
Rozumiem niedawny kryzys jako cichy i bardzo delikatny apel o pokorę. Jako cichy i delikatny apel o to, żebyśmy automatycznie nie traktowali wszystkiego jako oczywistości. Świat jest i będzie pełen dziwnych rzeczy i niezrozumienie tego to droga do piekła. Dziwne sytuacje, nieoczywistość, tajemnice, zagadki, coś niewyobrażalnego - wszystko to zostało usunięte ze świata poważnych rozważań i schowane w zamkniętych na dziesięć spustów szufladach, a każdy, kto się o to upomina, jest uważany za podejrzanego dziwaka. Nie będzie dobrze, dopóki znów nie otworzymy tych szuflad.

W świecie designu nie da się żyć

Współczesna pycha, o której mówię, nie pojawiła się dziś. Już przecież w okresie międzywojennym wielu skądinąd znakomitych, awangardowych architektów było przekonanych, że jakieś racjonalne teorie mogą być kluczem do nowego spojrzenia na kwestię osiedlenia ludzi. Mając takie przekonanie zaczęli planować różne szczęśliwe miasta z oddzielonymi strefami zamieszkania, sportu, rozrywki, handlu czy restauracji - wszystko logicznie połączone infrastrukturalnie. Ci architekci ulegli błędnym wyobrażeniom, że w siłach oświeconego rozumu leży wymyślenie idealnego miasta. Jednak nic takiego nie powstało. Okazało się, że śmiałe wizje i projekty urbanistyczne to jedna sprawa, a życie to druga i że samo życie bardzo często domaga się czegoś zupełnie innego, niż proponują architekci: na przykład dzielnicy będącej przedziwną plątaniną różnych funkcji, gdzie obok budynku rządowego jest boisko, a obok niego knajpka, dalej budynek mieszkalny, a jeszcze dalej na przykład jakiś skwerek. Przez całe wieki ludzkość żyła w cywilizacjach kulturotwórczych, co oznaczało, że sposób osiedlenia był zgodny z naturalnym i powszechnym odczuciem tego okresu, dzięki czemu każdy niegramotny, średniowieczny kowal, jeśli miał wykuć klamrę, to nieomylnie wykuł klamrę gotycką i wcale nie potrzebował do tego nauczycieli czy gotyckich designerów. Cywilizacja designerów, w jakiej żyjemy, jest jednym z wielu drugorzędnych efektów owej współczesnej pychy, kiedy człowiek myśli sobie, że wszystko zrozumiał, więc potrafi doskonale zaplanować otaczający go świat.

Zdziwienie i świadomość nieoczywistości to moim zdaniem jedyne możliwe drogi wyjścia z niebezpiecznego świata cywilizacyjnej pychy. Bo czyż w ogóle istnieje coś oczywistego?

Zdziwienie nieoczywistością wszystkiego, co tworzy nasz świat, jest zresztą również pierwszym impulsem do postawienia sobie pytania, jaki to wszystko ma sens i po co coś w ogóle istnieje. Tego nie wiemy i nigdy się nie dowiemy. Nie jest wykluczone, że wszystko jest tylko po to, żebyśmy mieli się czemu dziwić. I że my jesteśmy tylko po to, żeby ktoś się mógł dziwić. A właściwie dlaczego potrzeba, żeby ktoś się czemuś dziwił? Jaką alternatywę ma sam byt? Przecież gdyby nie było niczego, nie byłoby też nikogo, kto by to zauważył. A gdyby nie było nikogo, kto by to zauważył, to rodzi się pytanie, czy w ogóle istniałby też sam niebyt.

Katastrofa

Może kilkaset lat świetlnych od naszej Ziemi ktoś patrzy na nas przez doskonałą lornetkę. Co widzi? Widzi wojnę trzydziestoletnią. Bo przecież wszystko jest trwale obecne - nic, co się stało, nie może się "odstać", a każdym naszym słowem czy gestem sprawiamy, że Kosmos jest już na zawsze inny, niż był chwilę przedtem.

Tak czy inaczej jestem przekonany, że naszą cywilizację czeka katastrofa, jeśli współczesna ludzkość się nie opamięta. A może się opamiętać tylko wtedy, gdy zacznie zwalczać swoją krótkowzroczność, swoje głupie przekonania o własnej wszechwiedzy, swoją nadętą pychę, które tak głęboko zakorzeniły się w naszych myślach i działaniach.

Trzeba się wciąż dziwić i zastanawiać się nad nieoczywistością rzeczy.

Przemówienie wygłoszone 10 października 2010 roku w Pradze podczas otwarcia konferencji Forum 2000